Skip to main content

3... 2... 1...

Zbliża się sezon mego ukochanego sportu, toteż poczułem nutkę weny, kłującą mnie w tyłek i popełniłem takie oto coś. Wątpię, żebym coś jeszcze dopisał ale czasami stworzenie nawet dwóch stron sprawia radość. This said - enjoy. Jeśli to możliwe.

Ah, btw, tytułu nie ma, nie mam dobrego pomysłu, a wymyślanie czegoś na siłę wydało mi się pozbawione sensu.

'No Title'

Jeśli spytać przeciętnego obywatela tej planety do czego zmierza przez całe swoje życie, to otrzymamy multum różnych odpowiedzi, które można podsumować jednym słowem. Nuda. Ludzie godzą się na nią. Oni jej wręcz pragną. Nigdy nie rozumiałem dlaczego tak bardzo pociągają ich trywialne osiągnięcia typu posiadanie domu, rodziny czy też pławienie się w morzach materialnego luksusu. Być może ma to związek z faktem, iż nie jestem człowiekiem i mamy tu do czynienia z konfliktem kulturowym. Tym niemniej podczas kiedy prawie wszystkie humanoidalne istoty, otaczające mnie każdego dnia gonią za przyziemnymi bzdurami, ja, skazany na banicję na tym zadupiu, odkryłem grupę indywidualistów, których kręci coś innego. Podczas kiedy szary ziemianin gorączkowo trzyma życie za jaja, ci dżentelmeni postanowili golić je maczetą. Bo przecież, każda istota, posiadająca choć cień fantazji rozumie, iż zamiast pielęgnować życie, o wiele zabawniej jest igrać ze śmiercią.

***

Przede wszystkim, nie myślcie, że jestem ambasadorem zaawansowanej technologicznie rasy, która oddycha stopami, posiada uzębienie odbytu i tworzy planety z łatwością, z jaką człowiek buduje domek na drzewie. Nic z tych rzeczy. Nasze rasy są w zasadzie bardzo do siebie podobne, z tą różnicą, iż na mojej planecie posiadanie ciepłego kąta i kochającej rodzinki jest uważane za ostrą ekstrawagancję. Szukanie silnych bodźców emocjonalnych na wszelkie możliwe sposoby jest za to zachowaniem całkowicie normalnym. Ograniczyliśmy jedynie liczbę dozwolonych samobójstw w skali roku, przysługujących każdemu miastu, by nasza cywilizacja nie poszła kolektywnie do diabła.
Śmierć jest dla nas bardzo ważna. W zasadzie jest zaszczytem. Największą niewiadomą. I podczas kiedy ludzie się jej boją, my cierpimy katusze, walcząc z ciekawością, by sprawdzić co jest po drugiej stronie. Czemu walcząc? Cóż, tak jak wspomniałem. Na śmierć trzeba zasłużyć. Jest zaszczytem, zarezerwowanym dla VIP'ów. Taką ideologię nam wpojono, to jest nasza wiara. Plus, każdy kto spróbuje zabić się bez pozwolenia, zostaje zamknięty w Domu Opieki, gdzie żyje pod ciągłą kontrolą. Żyje bardzo, bardzo długo. Szlag by trafił długowieczność.

Spytacie pewnie, dlaczego nie strzelę sobie po prostu w łeb. Jasne, samobójstwa są zakazane ale przecież jestem teraz na Ziemi, nikt mnie nie kontroluje. To prawda. Ale wiecie, doszedłem do wniosku, że trochę mi szkoda ot tak po prostu umrzeć, wbijając sobie widelec w oko czy siadając na odbezpieczonym granacie. Chodzi o to, moi drodzy, iż jeśli umrę to nie będę mógł już umrzeć. Szalone? Poniekąd. To trochę jak dylemat czy wypić tego 50cio letniego scotcha czy też nie. Dlatego zacząłem szukać zajęcia, które pozwoli mi stawać co jakiś czas na krawędzi, jednocześnie nie skazując mnie z miejsca na wypicie mojej łychy jednym haustem. Ah, swoją drogą. Wspominałem już, że uwielbiam się ścigać?

***

'Stan, jesteś tam? Stan! Wiem, że tam jesteś kutafonie!' - mój menago. Yep, stoi na korytarzu. Krzyczy. Czemu ludzie tak uwielbiają krzyczeć, co to zmienia... Wstaję, a raczej wypadam z łóżka i na czworakach zmierzam ku drzwiom. Nieludzkim, no bo niby jakimże innym, wysiłkiem otwieram drzwi. Olaf Magnusson ukazuje mi się w całej glorii i chwale swego monstrualnego „ja“. Jest wkurzony. Nic nowego.
'Jesteś trupem, trupem! Pierwszy trening, a ty zachlewasz się z jakimiś kurwami, do tego w hotelowym barze?! Myślisz, że w tym kraju nie sprzedają aparatów fotograficznych?!' - twarz Olafa zmienia co jakiś czas kolor z ciemnosinego na szkarłatny. Zaraz zaraz, czy on powiedzial trupem? Szybko wycieram ślinę, która zebrała się w kąciku ust.
'Daj spokój, to tylko trening, zresztą, jaki trening, to jest test, do rozpoczęcia sezonu zostało grubo ponad miesiąc' – uspokajam go tonem, który uważam za bardzo rzeczowy i odpowiedzialny. Fakt, że chwię później wymiotuję mu na buty trochę psuje efekt końcowy. Nie jestem też pewien, czy naprawdę coś powiedziałem, czy też od razu przeszedłem do gastroekspresji.
'Prze-przepraszam stary... czekaj, czekaj wytrę... '
'POD PRYSZNIC MENELU!' - okay, mój menago to naprawdę równy gość, na codzień bardzo spokojny i wyluzowany. Jasne. Zresztą, nikt inny pewnie by ze mną nie wytrzymał. Ale być może tym razem trochę przesadziłem. Zatrudnili mnie w końcu w poważnym teamie, Olaf naprawdę ciężko pracował żeby załatwić nam ten kontrakt, nie mogę go zawieść. Szkoda tylko, że niespecjalnie mogę przyjąć pozycję wertykalną.
Problem rozwiązuje się sam, kiedy mój opiekun, bo tak lubię go nazywać, chwyta mnie za nogi i zaciąga do łazienki. W zasadzie „wrzuca“ lepiej opisuje to co ze mną robi.
'Masz 15 minut Stan, jeśli za kwadrans nie zobaczę cię w foyer, twoja dupa zatęskni za jesienią średniowiecza' – Olaf wychodzi trzaskając drzwiami.

Zimny prysznic nieco poprawia mój stan, acz być może łatwiej byłoby podtrzymać wersję o tym jak to zaspałem z powodu różnic czasowych między Europą i USA, gdybym nie założył dwóch różnych butów. Trudno, trzeba będzie improwizować.
'Milcz, ani słowa, jesteś skoncetrowany przed twoim pierwszym testem i nie udzielasz żadnych wywiadów dopóki nie wrócisz z toru' – to by było na tyle jeśli chodzi o prezentację moich umiejętności w dziedzinie radzenia sobie z sytuacjami kryzysowymi. Nawet nie próbuję sprzeczać się z Olafem, niech sobie chłop odpocznie.
'Panie Kowalsky, chociaż dwa słowa, proszę!' - słodki, kobiecy głos. Biedny Olaf.
'Zawszedousługpięknapani' – oj, mam wrażenie, iż powinienem jednak zrezygnować z wszelkich wypowiedzi.
'Pan Kowalsky jest w swoim świecie, proszę mu nie przeszkadzać, kiedy trzeba usiąść za kierownicą wyłącza się dla świata' – Magnusson, stary dobry Magnusson – 'odpowie na wszelkie pytania na popołudniowej konferencji prasowej, obiecuję.'
'Czy jest pan pewien, że pański kierowca jest w stanie prowadzić?' - co za uparta zdzira.
'Tak.' - słynne „tak“ Olafa. Nawet wasz papież zrozumiałby, że czas kończyć audiencję, gdyby zaserwowano mu taką odpowiedź.

Wsiadamy do czekającego samochodu i ruszamy w kierunku toru. Szczerze mówiąc nie pamiętam przejażdżki, jestem pochłonięty szczegółowymi oględzinami dna papierowej torby. Kiedy wysiadamy Olaf chwyta mnie pod ramię i rusza niczym taran przez niewielki tłumek dziennikarzy. Cholera, pewnie widzieli zdjęcia, o których wspomniał menago. Cóż, gdybym tylko poszedł na parę drinków to całość rozeszłaby się po kościach ale próba zapłacenia barmance, skądinąd niezły miała bar, za striptiz na kontuarze przyciągnęła służbę hotelową i wywołała małe zamieszanie. Być może próba załatwienia się do doniczki kwiatka stojącego w foyer też miała z tym jakiś związek.

Kiedy wreszcie docieramy do boxu, Olaf zabiera mnie do przebieralni i woła Armando, naszego kierowcę testowego.
'Ubieraj się, wychodzisz w kasku, z nikim nie rozmawiasz. Wsiadasz i jedziesz, ściągniemy cię po kilkunastu okrążeniach tłumacząc to problemami ze skrzynią biegów.' - ku mojemu zaskoczeniu Olaf rzuca kask Armando, a nie mnie. Z drugiej strony, po co miałby go wołać, żeby obejrzał jak się przebiera profesjonalny kierowca?
'Ty siedzisz tutaj. Ani mru mru, jeśli zobaczę, że wychodzisz to osobiście wykastruję cię łyżeczką koktajlową. Dopóki Armando nie wróci z toru siedzisz na dupie i popijasz mineralkę. Jasne?' - to pytanie retoryczne, dochodzę do wniosku, że lepiej będzie nic nie mówić i kiwam tylko głową. Olaf wydaje się zadowolony.
'Od dziś koniec tej zabawy, wszędzie chodzisz ze mną, nie dostaniesz nawet własnego pokoju' – zbyt zadowolony – 'żadnego picia, żadnych dup, tylko treningi i testy. A jak się nie podoba to wracaj prowadzić gokarty. Od dziś jest to sprawa życia i śmierci, a nie burdel na kółkach.'

Olaf wychodzi razem z Armando. Szczerze mówiąc nie widziałem go jeszcze tak poważnego. Kto wie, może to i dobrze. Mimo wszystko jestem tu żeby stać na krawędzi, a nie leżeć w łóżku, omamiony alkoholem. Miejmy nadzieję, że Armando nie spieprzy sprawy, z drugiej strony ludzie będą zaskoczeni kiedy porównają jutrzejsze wyniki z tym co wykręci dzisiaj. I tak ma być. Co jak co ale obiecaliśmy sobie z Olafem, że rozpieprzymy cały ten biznes w drobny mak, będziemy najlepsi. I skończymy z hukiem. Jak na człowieka jest cudownie nakręcony. Ale bądźmy szczerzy, dla innych ludzi nie ma w tym sporcie miejsca.

Comments

  1. To będzie wychodzić co tydzień? -keik pyta ze stanowczością godną Olafa. Nawet nie tyle pyta, co raczej stwierdza, jednocześnie uświadamiając goemu w co się wpakował.

    ReplyDelete
  2. ok pochłonąłem tą część i czekam na kolejne :D więc zadam pytanie... kiedy ? :P :D

    Z tym kastrowaniem łyżeczką to widzę że utkwiła Tobie w pamięci groźba nauczycielki od niemca dawno dawno temu ? :P

    ReplyDelete

Post a Comment

Popular posts from this blog

Tank!

So, yesterday marks the 3rd day since the beginning of my little affair with 3d graphics. As of this moment, I can't really describe how much fun it is to make things move around. Naturally, I haven't been sitting idly after modeling a fairly ugly Danbo. What started as a wheel turned into a... well, tank-esque creation that can rotate it's turret and gun and some other parts. It's not much but the project was a big step-up in terms of complexity in comparison to the Danbo one and it felt really cool doing it. Anyway, see for yourself! So here are some WIP pics and in the end the animated video. The camera work is terrible but! the point was to add 'any' kind of camera work so it was a success on that part. The best thing about doing this was to learn what I actually have to learn next. You can only find out what you don't know by trying to do something and when you finally know, what you don't know (ok, this is starting to sound silly) you're on the

Fragment #1

Hokay, oto długo wyczekiwana przez uważających ją za coś wartego pożądania część mojego opowiadania, dla którego stworzyłem niniejszego bloga. Przestrzegam za wczasu, żeby mi ktoś potem nie marudzil na gg bądź skajpie, iż to opowiadanie ssie pauke niczym nowa książka Kazimiery Szczuki, to opowiadanie jest naprawdę słabe. Co więcej, nie można tego nazwać opowiadaniem, to jest fragment, parę zdań, dwie strony w wordzie. Tym niemniej jest pisane na podstawie snu (to był dobry sen) i sprawiło mi sporą dozę radości, mam też wrażenie, iż będę je kontynuował, zapewnie nieregularnie ale, mam przynajmniej nadzieję, częściej niż raz na miesiąc. Czas pokaże. Czas? Time what is time. A teraz, without further ado, pierwszy fragment Szpetnych Dzierlatek! Szpetne Dzierlatki by Joanna Austynowicz Panna młoda z uwielbieniem w oczach spojrzała na swego świeżo upieczonego małżonka, tańczącego z jej matką. Uwielbienie owo ustąpiło na momentu rozbawieniu, gdy przypomniała sobie ich pierwsze spotkanie. Fakt